Strona:Felicjan Faleński - Odgłosy z gór.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Więc ci w myśli przywidzeniem stanie
Cały trud przebyty...
Gdzież ów potok, co tak opętanie
Czarne trząsł granity?
Patrz — on cichy, wonną mknie murawą,
Niby słodka pieśń, szemrząca łzawo
Rajskich snów zachwyty.

Ztąd on rodem. W jego toń, w południe,
Jasnych dni szczodrota:
Błękit niebios, białość chmur, tak złudnie,
Słońcem grając, miota —
Iż się tobie zdaje, że Anieli
Srebrne puchy pławią, w téj kąpieli
Z płynącego złota.

Tak przy matki ziemi kędyś łonie
Cichem nieskończenie,
Słońca kruszec złoty miękko tonie
W ciemnych barw kamienie
Snem iskrzącym zdjęty — lecz gdy będzie
Wzięty ztamtąd w świat, straszliwe wszędzie
Szerzy spustoszenie. —