Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wzięła ją za piastunkę do dziecka i potem zabrała z sobą aż za Atlantyk. Nigdyśmy odtąd nie mieli o niej żadnej wieści, ani Ben, ani ja. Ta Minna, moja bratowa, wcale nawet była przystojna; bywało, jak się wystroi, a stroić się lubiła, to wszyscy na ulicy za nią spoglądali. Miała piękne oczy, duże, czarne włosy takie długie, że spadały jej niżej kolan. Splatała je w gruby warkocz i owijała kilka razy dokoła głowy. Zadurzyła biednego Bena tą pięknością, wielkie głupstwo zrobił, żeniąc się z taką jędzą.
— Kapitalne głupstwo — potwierdzał pan Hobbes — ja nigdy nie miałem ochoty się żenić.
Dik miewał kiedyniekiedy wiadomości od starszego brata. Nieszczególnie mu się powodziło, przenosił się z miejsca na miejsce, znalazł nakoniec lepszy trochę obowiązek aż w Kalifornii i ztamtąd właśnie niedawno pisał do Dika.
Pewnego wieczora dwaj przyjaciele siedzieli jak zwykle w sklepie kupca korzennego. Pan Hobbes nałożył fajkę, potarł właśnie zapałkę, ażeby ją zapalić, gdy nagły okrzyk wyrwał się z jego piersi. Przy świetle zapałki spostrzegł list, leżący na kontuarze. Listonosz musiał go tam położyć niepostrzeżenie. Kupiec wziął list do ręki i najpierw obejrzał.
— To od niego — rzekł — z pewnością od niego.
Nie zapalił już fajki, odłożył ją na bok, był