Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szych dzieci po szkarlatynie zmizerniało strasznie, doktór zalecił im dobrą żywność i wino, a tu i chleba w domu niema.
Mały lord postąpił krok naprzód i odezwał się niespodzianie:
— To tak zupełnie, jak ten biedny Michał.
Hrabia poruszył się w fotelu, spojrzał na chłopczyka i rzekł:
— A! zapomniałem, że ty tu jesteś. Bo trzeba ci wiedzieć, rektorze, to wielki filantrop. No i coż ten twój Michał? — i wpatrzył się w Cedryka z tym nieokreślonym uśmiechem, który już kilka razy dnia tego ukazywał się na jego ustach.
— Michał, to mąż Brygidy — mówił Cedryk — on także chorował i nie mógł za mieszkanie zapłacić, i nie miał za co kupić wina i lepszego jedzenia. Ale dziadunio dał mi na to pieniądze, a Michał i Brygida byli tacy szczęśliwi!
— No no, nie wiem, co to z niego będzie kiedyś za właściciel — rzekł hrabia, zwracając się do rektora — ale co teraz... Wystaw pan sobie, powiedziałem Hawisamowi, aby mu dawał pieniądze na wszystko, czego zażąda. A on nic nie żądał dla siebie, tylko pieniądze porozdawał żebrakom.
— O nie, dziaduniu — wtrącił mały lord z żywością — to wcale nie byli żebracy, Michał jest