Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Myślisz... że ci się uda? — zawołała, chwytając się ramienia Ermengardy.
— Uda mi się napewno! — odpowiedziała Ermengarda, poczem podbiegła ku drzwiom, otworzyła je pocichu, wytknęła głowę na ciemne schody i zaczęła nadsłuchiwać. — Już wszystkie światła pogaszone. Wszyscy śpią. Mogę iść tak cicho, że nikt mnie nie posłyszy.
Pomysł ten był tak wspaniały, że obie przyjaciółki uścisnęły się serdecznie, a w oczach Sary zaświecił błysk nagły.
— Ermio! — zawołała. — Wiesz co? Zabawimy się! Będziemy udawały, że urządzamy balik. Ale czy... czy nie zaprosiłabyś więźnia z sąsiedniej celi?
— Dobrze, dobrze! Zastukajmy w ścianę. Dozorca nie posłyszy.
Sara podeszła ku ścianie, a słysząc znacznie już cichszy płacz Becky, zastukała cztery razy.
— To oznacza: „Przyjdź do mnie przez tajemny loch pod ścianą. Chcę ci coś oznajmić“ — wyjaśniła.
Z poza ściany rozległo się pięć uderzeń.
— Zaraz przyjdzie — rzekła Sara.
Istotnie w chwilę potem otwarły się drzwi pokoiku i stanęła w nich Becky. Oczy miała czerwone, czepek spadał jej z głowy, a gdy spostrzegła Ermengardę, zaczęła pośpiesznie wycierać twarz fartuchem.