Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pondent przyglądał mu się bacznie, a nawet oczy od światła dłonią przysłonił. Dziwny ten człowiek w ciemnym, sięgającym do kolan surducie, przypominającym krótką, mnisią sutannę, w długich butach z cholewami stał nieruchomo i wzrokiem ogarniał salę, zatrzymując się na każdej twarzy, jakgdyby dotykał jej i niewidzialnemi mackami badał ostrożnie, podejrzliwie. Patrzył?... Nie! Nesserowi wydało się, że dziwny gość nie ma oczu. Z głębokich oczodołów, tuż spod gęstych brwi wytryskiwały mu snopy ogników, kłębiły się jakieś niejasne plamy świetlne, zapalały się i migotały jakieś błyski nieuchwytne i zwodnicze, jakieś ni to pląsające płomyki nad moczarami, przez wiatr zwiewane i tonące w oparach siwych, we mgle potarganej.
— W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego — dopłynął od drzwi głuchy, przenikliwy głos.
Blada dłoń uniosła się na tle ciemnej tkaniny ubrania i zakreśliła krzyż. Gość postąpił krok naprzód.
— Ach... ratujcie... nie dajcie!... — jęknęła znów cyganka, cofając się w przerażeniu.
Nesser obejrzał się. Wszyscy oficerowie powstali ze swych miejsc, wpatrzeni w tajemniczą postać.
Na twarzach ich reporter dostrzegł zmieszanie, strach, służalczość...
— Grzegorz Rasputin... — szepnął drżącemi ustami Palen.
— Grzegorz Rasputin... — przypomniał sobie Nesser czytaną broszurę o mrocznej zjawie na tle chaosu życia rosyjskiego.
Półmnich, półczarownik; dawny zbrodniarz; rozpustnik; tajny, zaufany doradca i niemal kapelan przy-