Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wów. Nesser skrzyknął kilka strzelców — wieśniaków, nawykłych do rycia ziemi. Wykopali niegłębokie fosy, zrzucili do nich ciała zabitych i przysypali ziemią. Ksiądz Chambrun odśpiewał krótką modlitwę pogrzebalną i pokropił mogiłę żołnierską wodą święconą.
Skończywszy z tem, ochotnik podszedł do porucznika Riballier i przekładał mu długo i namiętnie, że ludzie są głodni, więc musi dostarczyć do okopów ciepłej strawy i wody. Oficer spojrzał na niego ze zdumieniem, podniósł ramiona wysoko i rzekł:
— Warjat z was, panie Nesser! Czyż pan nie rozumie, że „bosze“ odcięli nas od reszty rejonu?
— Spróbuję jednak, jeżeli dostanę rozkaz! — rzekł dziennikarz.
Riballier machnął ręką i mruknął:
— Idź pan na złamanie karku, jeżeli chcesz tego koniecznie!
Nesser nie darmo jednak przechadzał się po rowach strzeleckich, kombinując coś i planując. Był przekonany, że lepiej od niejednego przewodnika z kwatermistrzostwa znał teraz każdy metr tej ziemi dokoła reduty. Wypełznął więc z transzy i niemal po linji prostej biegł naprzód, zapadając za kamieniami i kopcami ziemi, czając się w głębokich lejach, czołgając na brzuchu w bruzdach, pozostałych po odbijających się od twardego gruntu pociskach. Powrócił po trzech godzinach wraz z młodym żołnierzem, zuchwałym i roześmianym. Ten szczerzył białe, zdrowe zęby i, co chwila wybuchając śmiechem, powtarzał:
— A to z was łobuz! Takich wesołych kawałów to nawet w cyrku nie słyszałem!