Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skakiwali wysoko, kręcili się na jednem miejscu z zawrotną szybkością, ze szczękiem podkutych butów, bijących o kamienie. Rwały się dzikie, donośne, wrzaskliwe okrzyki. Powiewały długie, sklejone łojem włosy, miotały się szerokie ramiona i klaskały twarde dłonie. Żołnierze rozgrzewali się tańcem. Muzykanci nieuchwytnie szybkiemi ruchami szarpali struny bałałajek; ich towarzysze z rozmachem uderzali w mosiężne talerze, pokrzykiwali i tupali w takt grubemi obcasami ciężkich butów. Cały tłum przebierał nogami, gwizdał, wydawał przeraźliwe wycie i zachęcał tancerzy:
— Uch! hu! ha! Żarko! Żarko kozaku![1]
Mieszkańcy pochowali się po domach. Tylko psy ujadały, wystraszone i zaniepokojone, wyły, jakgdyby ujrzały łunę pożaru lub zwęszyły zgraję wilków. Tłum zaryczał, wybuchnął wielkim śmiechem, na widok kilku młodych kozaków, którzy przyskoczyli do ogniska i cisnęli w płomienie stos poduszek, dużą pierzynę i resztki połamanego stołu.
— Hu! — ha! Uch! — wrzasnęli żołdacy, widząc jak strzeliły do góry snopy czerwonych iskier i frunęły wraz z dymem płonące pióra i pierze.
Z jękiem i wściekłością drgały szarpane coraz szybciej i silniej struny, dzwonił i zgrzytał mosiądz talerzy, wyli i radowali się żołdacy, ujadały psy i, jak echo, dalekie sączyły się przez zgiełk czyjeś żałosne, w bólu poczęte jęki i skargi:
— Oj! Oj-oj! Oj! oj-oj!

Powóz przemknął przez miasteczko, wpadł przez bramę na obszerny dziedziniec i, objeżdżając duży klomb z krzakami, otulonemi słomą, zatrzymał się

  1. Gorąco kozakowi.