Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak nie schwyci mnie za serce tęsknota i strach! Zabijam! Zabijam bez gniewu i nienawiści! Nie wiem nawet za co? Grzech, wielki grzech!... Chwała Najwyższemu, Austrjak spostrzegł mnie i wystrzelił. Upadłem i teraz mogę już nie zabijać nikogo! Chwała Bogu!
Żołnierz, z trudem ruszając ręką, zaczął się żegnać raz po raz i szeptać modlitwę, patrząc na stojącą nad nim sanitarjuszkę jasnym, łagodnym wzrokiem. Iwona odeszła i ze łzami w głosie opowiadała Nesserowi o rozmowie z rannym żołnierzem. Reporter szedł obok panny Briard i milczał. Nagle przystanął i szepnął:
— Ten ranny robotnik w nienawiści swej mądrzejszy jest od wszystkich filozofów, a ten biedak, który nie wie, poco zabija, i cieszy się ze swej rany — uczciwszy od wszystkich moralistów świata!
W milczeniu skinęła głową i ukradkiem otarła łzy. Gdy wszyscy stali już przy samochodach, do panny Briard zbliżył się jakiś młodzieniec i zapytał, czy cudzoziemcy nie zechcieliby odbyć niedługiej wycieczki, aby zwiedzić pewien stary pałac. W głosie nieznajomego brzmiała nieśmiała prośba i wyczuwała się obawa odmowy. Mróz dokuczał dotkliwie. Nikt nie chciał jechać. Wszyscy marzyli o ciepłych wagonach. Sanitarjuszka bacznie przyjrzała się nieznajomemu i odpowiedziała mu:
— Skoro nikt nie chce, pojadę sama!
— A ja? — zapytał ze śmiechem Nesser. — Czy pani o mnie zapomniała?
— Bardzo się cieszę! — zawołała szczerze uradowana.
Jadąc, słuchali opowiadania młodego człowieka.