Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Obandażowany leżał na polowem łóżku i silił się, aby coś — niecoś przypomnieć sobie. Wreszcie, czując piekący ból w piersi, spytał przechodzącej sanitarjuszki:
— Czy jestem ciężko ranny?
Wzruszyła ramionami i odparła obojętnym głosem, jakim odpowiadała codziennie na to same pytanie:
— Będzie to zależało od organizmu. Ma pan trzy odłamki w płucach...
Nesser o nic więcej nie pytał i znowu łamał sobie głowę nad tem, co od chwili powrotu do przytomności zaprzątało myśl jego. Wreszcie przypomniał sobie. Z trudem podźwignął głowę i obejrzał się wokół. Spostrzegł posługacza, niosącego miskę z pokrwawionemi szmatami i watą. Zawołał na niego. Z gardła, zamiast słów wyrwał mu się głuchy charkot, a w ustach poczuł ckliwy smak krwi; dotknął dłonią warg i spojrzał na palce. Czerniały na nich krwawe plamki. Posługacz posłyszał jednak głos rannego i podszedł do niego.
— Doktora! — rzucił Nesser chrapliwie.
Młody lekarz przyszedł natychmiast i pochylił się nad nim.
— W kurtce mojej... leży list, zaadresowany do „Hałasu Ulicy“... Muszę skończyć feljeton... — rzężącym głosem bełkotał Nesser, czując wstrząsające dreszcze i płomienie, ogarniające całe cało. — Tak, tak.. Proszę dopisać... zaledwie kilka słów...
Zmarszczył czoło, starając się opanować miotające się, rozbiegane myśli, dygocąc, szczękając zębami i nie mogąc złapać oddechu, dyktował bulgoczącym charkotem: