Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwilę w milczeniu, przyglądając się sobie z zadowoleniem.
Pierwszy przemówił Wasyl, nalewając sobie piwa do glinianego półkwaterka.
— Czy masz wieści ze Słucka? — spytał cicho.
Lipski skinął głową i rozejrzał się po izbie, do której weszło kilku chłopów, a pod oknem siedział jakiś nieznajomy młodzieniec w szarem, sportowem ubraniu w kratki.
— Opowiem, ale potem, gdy pójdziemy do Wachromiuka, bo tu widzę — nieporęcznie! — mruknął przez zęby, wskazując oczami na nieznajomego.
Wasyl obejrzał się i zauważył:
— Nie znam takiego...
Zaczęli głośną rozmowę o zakończonej kośbie, o przelotach kaczek i o przepowiedniach starych ludzi, przewidujących obfity „chód“ ryb. Wypiwszy parę butelek piwa, zapłacili i wyszli, śmiejąc się i żartując.
Minęli wieś i szybkim krokiem poszli brzegiem rzeki. Ujrzeli wkrótce kureń — szałas rybacki, sklecony z cienkich żerdzi i obłożony warstwą darniny. Na brzegu, na wbitych w ziemię palach suszyły się sieci, kilka plecionych więcierzy leżało tuż przy wodzie i stało gotowe do odpłynięcia czółno z koszem, pełnym ryb, przesypanych kawałkami lodu.
Mały, łaciaty piesek, uwiązany do szałasu, ujadał wściekle.