Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy słońce wzniosło się nad Tannu-Ołu i zajrzało w głąb puszczy, zatrzymało się na chwilę zdumione.
Na śniegu, stratowanym i zrytym, rozrzucone były skrwawione kości ludzkie, szmaty niebieskiej bluzy, a o kilka kroków dalej leżała wypłowiała czapka polskiego żołnierza...