Strona:F. Antoni Ossendowski - Karpaty i Podkarpacie.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Czy ożywającym w nim majakiem dawno minionych koczowisk stepowych praszczurów — pasterzy, co aż tu nad Wisłok i Jasiołkę zabrnęli, czy może uradowała go wieść, że wnuczka Marinka — tylko patrzeć czepiec niewieści wdzieje i własne gniazdo z Hryciem założy?
— Daj im, Boże szczaścia i zdrowia! — szepcze gazda i nagle odbiegają go wszystkie troski, a jakaś fala wesołości tak go porywa, że nabija „duhanem“ fajeczkę i basowym głosem nucić poczyna:
— Popid lis kałynowyj, Tam Marynka chodyła, Kałynu łamała...
I tak już zasypia... Zasypia i nie słyszy, jak w sieni drżącym głosem opowiadają sobie baby, że tej nocy parobek Fedko słyszał, jak sowa — zła wieszczka — „hołowkaty“ dwa razy poczynała.
— Dożaj, chtoż to pomre? — spytała strwożona Marynka.
— Może Atanas, bo duże stareńkij — odrzekł cichy głos niewieści
W tej samej chwili stary gazda wypuścił zgasłą fajkę z ust, zamruczał przez sen — „Z łyczka rumianoczok, — Z hołowońki winoczok“... — i chrapnął potężnie, po gazdowsku.