Strona:F. Antoni Ossendowski - Karpaty i Podkarpacie.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wśród wierzb, klonów, lip i buków sunie droga dolinami aż wznosić się zaczyna powoli na wzgórza zielone i dobiega Strzyłek, Topolnicy i Jasienicy. Przez pola dążą do cerkwi barwnie odziane kobiety i stateczni gazdowie w łejbykach. Już biją dzwony na starej dzwonnicy z galeryjką pod dachem dranicowym, porostami żółtymi i rdzawymi upstrzonym. Odcina się ona od tła drzew ciemnych i łąk szmaragdowych, kwiecistych. A może do Rozłucza z jeszcze starszą cerkiewką idzie ten ludek pobożny? Pięknie tam w zielonej kotlinie, wśród lasów iglastych, gdzie na polanach słonecznych stanęło duże schronisko narciarskie, malownicze wille przytulne, gdzie nad doliną potoku zawisł zuchwale wiadukt łukowy, pod którym syczy i warczy wodospad spieniony... Znika to wszystko za działem wysokim. Za nim na zielonym pagórku w cieniu drzew, niby pagoda buddyjska o trzech „stupach“ wymyślnych, podnosi kształtne kopułki cerkiewka. Jej krzyże wyciągają ramiona ku białej wstędze Stryja, co pomiędzy Pikujem a Czarną Ripą się zrodził i zbiegł z bieszczadzkich uskoków. Dalej — wśród łysych gór, przecięta wiaduktem kolejowym, który krzyżuje się z rzeką, szosą i mostem, ukryła się Turka. Szare skupienie starych, lichych domów, kościół z cudowną Bogarodzicą, kilka nowych gmachów murowanych, bulwar i wyboista szosa, rozjeżdżona i poorana ciężkimi kołami podwozi, naładowanych drzewem, skazanym na męki w tartaku. Za miastem suną ku południowi nagie góry, nędzne łaniki żyta i owsa, z rzadka — młody zagajnik lub niskie zarośla, samotne chaty, szare pola i szarzy na nich ludzie i tak — aż do Sianek, granicznej osady pod przełęczą Użocką.
Turka! Nazwa nic nie mówiąca, zapomniana... Od niedawna dopiero ożywiła tę nazwę — droga sercu polskiemu wiadomość, że w mieście tym wyłonił się samorzutnie pierwszy w odrodzonej Polsce powiatowy związek szlachty zaściankowej, zwanej tu zagrodową, by stać się przykładem dla innych powiatów Podkarpacia w organizacji i budzeniu sił uśpionych, w nagłym powrocie całej tej szlachty do porywu ojców i ofiarnej służby dla Ojczyzny.
Niby pożar na stepie rozpłomieniła się ta wieść i pobiegła zapalając nagle budzące się serca polskie. Zbawienny, żywotwórczy płomień, co użyźnia glebę na dziesiątki i setki lat! Już powstało kilka okręgów Związku Szlachty Zagrodowej z Zarządem Głównym w Przemyślu, a organizacja ta, z ducha i woli rdzennie polska, ogarnęła już nie tylko całe Podkarpacie, ale przerzuciła się na Huculszczyznę, Podole, Wołyń a stąd na Polesie bagienne, na starą Nowo-