Strona:F. Antoni Ossendowski - Karpaty i Podkarpacie.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wy i górnego Sanu, gdzie po szerokich rozłogach pomiędzy zielonymi, pławiącymi się w słońcu, a łagodnymi górami, niby znaki nieznanego pisma coś tam kreślą wartkie wstęgi rzek i strugi bocznych potoków. Nad ich prądem pochylają się olchy i rozwichrzone wierzby, podmyte wiosennym wód rozlewiskiem, gdy to najniklejszy nawet potoczek z koryta swego wystąpi, wzbierze potężnie, jak gdyby w gniewie swym nieposkromionym szczyty wzgórz pochłonąć zamierzał i zatopić. Biegną fale złote, fioletowe i zielone po małych poletkach łemkowskich; leniwie suną krowy po łączkach przebierając trawę; na kartofliskach jarzą się barwne spódnice, gorsety i białe koszule gazdyń i dziewuch; dalej idzie gazda przy pługu, schylony nad radłem, bo woły czy konie spadzistym zboczem ciągną pług w górę, gdzie na świeżą podorywę zostanie rzucony ozimin siew; turkają gołębie; szczeka pies goniąc samochód na szosie; za wsią, przez pola para wołów wlecze sanie z białą