Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A może... może lepiej wprost zanucić cicho, cichusieńko, taką oto pioseneczkę: „Oj, diwczyno, diwczynoczko, czy pidesz za mene? Ty ne budesz chliba peczy nikoły u mene“! Widzi siebie juhas jak na jawie... Majaczą w wyobraźni młodego pastucha czerwone kraszanycie i kapczury, nowy keptar, manta, kresania czarna z bajorkami i blachami... a potem „chram“, gdy to na dziedzińcu cerkiewnym pokaże się juhas dziewuchom i mołodyciom zalotnym w całej krasie i przepychu, — smagły, czarnowłosy, niby z rzemieni spleciony najtrwalszych, a płomienny..., bo ogień przeniósł w sobie z połonin, gdzie serce jego, bijące pod czarną mazanką, zapomniało, zda się, o krasawicach nizinnych, o ich głosach głębokich, łagodnych, o ich śmiechu drażniącym i pocałunkach gorących w noc księżycową, zdala od oczu ludzkich i podsłuchów ciekawych. „Oj, hordyj, pysznyj, hordyj panyczu, hordyj panyczu, pane Wasylu! Hej! Hajda-hej!“
Baśń! Baśń żywa, wszystkiemi migocąca barwami, niby łąki, trawą bujną okryte, ognikami kwiatów płonące — to Huculszczyzna!
Zwory wąskie i kamieniste rzek przełomy, drążone wartem wiecznie niespokojnym, co po skokach i zakosach mknie ku morzu; ciemne puszcze — zadumane i nasępione ni to w trosce nieodstępnej; dzikie zwierzęta, po matecznikach głębokich ukryte; potrzaskane zło-