Przejdź do zawartości

Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
226
GASNĄCE OGNIE

Są to „patrycjusze“ Bagdadu, arystokracja i plutokracja, w której żyłach płynie dziwna mieszanina krwi dawnych Asyryjczyków, Chaldejów, Amorytów i Arabów.
Pers w czarnej czapeczce szepce coś do ucha wysokiemu i milczącemu, jak posąg Beduinowi, właścicielowi karawany, z trzystu wielbłądów złożonej.
Kurd, o okrutnej, niby z drzewa wyciosanej twarzy, targuje się ze smętnym, żółtym, jak cytryna, zatrutym opjum i gruźlicą Syryjczykiem — handlarzem tkanin i pasów, i co chwila klnie wściekle, sięgając dłonią pasa, za którym nie znajduje jataganu; musiał go zostawić u znajomych przed wjazdem do Bagdadu, albowiem policja Iraku dąży do uspokojenia namiętności wschodnich i lubi pokój, chociażby miał on stać się ciszą wielkiego cmentarzyska.
Jacyś żebracy, półnadzy, brudni, obrośnięci kudłami zwichrzonemi; trędowaci, okryci ranami, krzyczący bluzganiem zżartych chorobą warg i warkotem głodnych gardzieli; poganiacze osłów, pastuchy, wieśniacy z okolicznych „duarów“; ciżba ludów Akadu, Elamu, Assyrji, Babilonu, Persji, Turcji, wilajetu Wan, Izraela, a nawet Kaukazu, bo, spotkać tu można Czerkiesów, którzy wywędrowali aż do Mezopotamji i Syrji po wojnie rosyjsko-tureckiej.
Hindusi, to w malowniczych strojach „sipajów“, a więc w mundurach chaki ze złotemi guzikami i w czerwonych zawojach, to w europejskich tużurkach lub w białych kitlach i hełmach tropikalnych; Arabowie w eleganckich czerwonych fezach z czarnemi kitami; posępni, milczący Turcy, przebiegli Ormianie, a w tem morzu ludzkiem, jak rekiny, nurzają się biali dżentelmeni o czerwonych, sposoconych, drapieżnych i brutalnych obliczach, albowiem są to — „negocjanci“ z Anglji, Ameryki i Niemiec...
Przedsiębiorcy w wielkim stylu, na szeroką skalę o bezgranicznej chciwości... Są to ci, którzy robią „kokosy“ na nafcie mossulskiej, na oliwie, na orzechach gallusowych, na wełnie, no i na spekulacjach giełdowych.
Gdym się przyglądał uważnie ludności „mojej“ dzielnicy, mogłem się poddać złudzeniu, że wszyscy ci „azjaci“ przybyli do Bagdadu, jako pielgrzymi, boć tu przecież leży w grobowcu swoim szeich Abd-el-Kader-Gilani — święty „uali“