Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prosił ją o rękę córki, rozpłakała się na razie, lecz wkrótce już słuchała z uśmiechem Ernesta, który zapalając się coraz bardziej mówił:
— Niech mama nie płacze! — Manon będzie ze mną szczęśliwa. Jestem może naiwny i porządnie zwariowany, ale nie mam w sobie chytrości, ani zepsucia. Pokochałem Manon i kochać ją będę aż do ostatniego tchnienia! Ach, jakżeż ucieszy się mój stary! Mam wspaniałego, mądrego i dobrego ojca! Takich już teraz nie ma na świecie! Dla niego nie ma złych ludzi, nie zasługujących na litość i miłość. Są tylko zbłąkani i nieszczęśliwi. O, mój ojciec rozumie wszystko i wszystko potrafi wybaczyć! Kocha mnie, bo, jak powiada, mam w duszy ogień, a w sercu — białe kwiaty. Te kwiaty oddaję teraz mojej Manon... Ona uczyni z nimi, co zapragnie sama! Ojciec pokocha ją, bo któż by jej nie pokochał! Napiszę do ojca, że nie posyłam mu portretu narzeczonej, ponieważ posiada go w tece w postaci św. Cecylii z obrazu Dolciego..
— Mówi pan tak, jak gdybyśmy już byli po słowie! — mitygowała jego zapały Manon.
— A jakżeż mogłoby być inaczej?! — zawołał zdumiony. — Powiedziałem twej mamie, że kocham ciebie, a przedtem dusza moja długo w wielkiej tajemnicy zwierzała się z tego uczucia przed słońcem, księżycem, niebem, gwiazdami, aż dziś usta wyznały to umiłowanej mojej, i ona nie zaprzeczyła, bo wie, że to jest prawda, niezmienna jak stal!
Porwał dłonie dziewczyny i okrywał je pocałunkami, śpiewnym, cichym głosem wypowiadając