Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krwawy zbóju? Ty i — sprawiedliwość! Kto zamordował Szaffarda, Ludwika Gui, małego Henryka Dżibliko, Webera, Krolla i palacza Mito? Kto od trzech lat gnębi nas i trzyma pod groźbą śmierci? Ty, ty — Olafie Nilsen, synu djabła i wiedźmy, do stu tysięcy harpunów! I ty śmiesz mówić o sprawiedliwości i krzywdzie! Pluję na słowa twoje, jak na szczekanie psa!
— Mówisz dużo, Udo Ikonen... tak dużo, że nie mogłem doczekać się końca i myślałem o innem. Gdybyś tak, zamiast mówić, rzucił rewolwer, zakasał rękawy koszuli i wyszedł na pokład. Wtedy położyłbym broń na stopniach mostku i spotkałbym się z tobą... po raz ostatni... Po raz ostatni, Udo Ikonen! Biedny, rozpasiony drabie, gnębiony przeze mnie, a tak bogaty z mojej łaski, że mógłbyś całą ulicę kupić w Abo lub Uleaborgu, gdyby na ciebie tam nie czyhał kat! Chodź! Skończmy z sobą, to — najpierw, bo z tamtymi ludźmi ja dojdę do ładu... Chodź! potańczymy...
— Gnębisz nas wszystkich przez tę dziewkę! — ryknął Ikonen.
— Chcielibyście skrzywdzić ją, poniżyć w niej człowieka! — z wściekłością wykrzyknął Nilsen. — Ona schroniła się przed życiem na mój statek i póki ja oddycham — włos jej z głowy nie spadnie, słyszysz?
— Niedługo już będziesz żył, Olafie Nilsen, więc obietnicy dotrzymasz... Jednak możesz jeszcze zachować życie, jeżeli przystaniesz na nasze żądanie...
— Powiedziałem — nie! — odparł Norweg.
— Pierwsze żądanie — to furda! — rozległ się znowu głos bosmana. — Najważniejsze są dwa następne. Słuchaj więc! Punkt drugi — wysadzamy cię po sprzedaniu ładunku „Witezia“ na brzeg koło Wardö, a jeżeli chcesz,... to na Lofotach...