Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ani słowa! — odpowiedział Miguel. — Zaraz objaśnię. Pan dyrektor wskazuje stojącą otworem przede mną drogę uczciwego życia. Proszę księdza! Przypuśćmy, że ksiądz potrzebuje w tej chwili ogrodnika na plebanji. Wyszedłszy stąd, zgłoszę się do księdza i powiem: „Byłem aresztantem Nr. 253, odsiedziałem karę za kradzież i proszę o przyjęcie mnie na ogrodnika za tanie, bardzo tanie pieniądze.“ Czy ksiądz mnie przyjmie? Proszę powiedzieć uczciwie, tak, jak Chrystus uczy! No! no! Niech się ksiądz nie krępuje!
Ksiądz Minster poruszył się w fotelu i opuścił głowę, udając, że nie ma prawa wtrącać się do spraw urzędowych.
— Tak... tak... — ciągnął dalej coraz weselszym głosem Miguel. — Właśnie... ani ksiądz, ani nikt inny mnie nie przyjmie do domu i pracy nie da. Będę głodny jeden dzień, dwa, trzy, może cztery, a na piąty przyjdę do pana dyrektora w miłem towarzystwie policjanta i po wyroku znowu będę odsiadywał termin kary i wyczekiwał dnia, aż droga uczciwego żyda ponownie otworzy się przede mną. Czy dobrze mówię, Stefan? Co?
Aresztant Nr. 13-ty ani drgnął. Patrzał na portret prezydenta państwa i milczał.
— Pierwszy raz wpadłem do worka też z głodu; zdarzyło się to po plajcie, którą zrobiła fabryka, gdzie pracowałem. Byłem głodny, bardzo głodny po tygodniu takiego postu, o jakim tutaj obecny ksiądz nie ma pojęcia. Jeszcze dwa, trzy dni i stałbym się świętym, lecz wolałem nie próbować tego zawodu, wlazłem więc do jakiegoś zamożnego mieszkania i podzieliłem się majętnością, biorąc z niej dla siebie bardzo mało.
— Ukradłeś! — zawołał p. Swen.
— Można to nazywać, jak komu się podoba! — odparł Miguel. — Co do mnie, to, doprawdy, przez trzy