Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



ROZDZIAŁ I.
Epilog zamiast wstępu.

Statek „Infant“ płynął z ładunkiem „mięsa armatniego“. Biały człowiek, zagarnąwszy ziemię czarnych ludzi i rządząc nimi z pomocą pałek tęgich policjantów i karabinów wojsk kolonjalnych, zażądał od wszystkich swoich kolorowych poddanych ofiary życia dla „wspólnej ojczyzny“. W tym celu dwa tysiące murzynów ubrano w mundury wojskowe, nauczono ich poruszać się sprawnie na gromką komendę, dano im do rąk broń i wbito do głowy i gardzieli tony hymnu narodowego.
„Infant“ wiózł właśnie wojska kolonjalne na daleki, nieznany front. Tam czarni żołnierze mieli zwyciężać, albo inaczej — zabijać lub być zabitymi. Potrafiono jednak obudzić w twardych, kędzierzawych głowach mglistą myśl o sławnem zwycięstwie i żądzę bezkarnego morderstwa.
O śmierci zatem nikt na „Infancie“ nie myślał, więc czarni obrońcy świetnej cywilizacji europejskiej bez przerwy ryczeli hymn narodowy, błyskali zębami i białkami oczu.
Chorowali też potrosze, gdyż Atlantyk w lutym burzył się i pienił. Murzyni przywykli wszakże dość prędko do tych „igraszek wielkiej, słonej wody“, jedli więc, śpiewali i śmieli się ochrypłemi, dzikiemi głosami.