Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wym, wysokim na pięćdziesiąt lub może więcej metrów, od strony wioski dobiegły ich przeraźliwe krzyki, głuche huczenie bębnów i piskliwy jazgot fujarek.
— Co się tam dzieje? — spytał Władek.
Baharana kiwnął ręką i szepnął coś do Dżaira. Czarny chłopak zaśmiał się i powiedział:
— Minkopi cieszą się z mego przyjazdu i... ucztują!... Palmowe wino i piwo z prosa uderzyły im do głów. Zapewne zaczęli znów tańczyć...
Jednak wrzawa stawała się coraz głośniejsza. Baharana zaczął nadsłuchiwać niespokojnie, aż wreszcie krzyknął strwożonym głosem:
— Powracajmy do wsi! Prędzej! Prędzej!
Ruszyli biegiem, pędząc wąską ścieżką. Gdy przebiegali przez małą polankę, gwizdnęła nagle strzała i utkwiła w ramieniu starego Negritosa. Baharana, nie zatrzymując się, wyrwał ją i krzyknął:
— Do dżungli!
Czepiając się ljan i potykając się na wystających korzeniach, pędzili teraz naprzełaj ku wiosce. Chłopcy nie zauważyli nawet, jak prześcignęli Baharanę. Stary pozostał za nimi i coraz bardziej zwalniał biegu. Wreszcie