Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Władek spostrzegł trójkątną płetwę rekina, całym pędem zbliżającego się do swej ofiary. Już zaczął się przewracać brzuchem do góry, czyniąc to zawsze przy napadzie ostatecznym, gdy w tej samej chwili Władek z krzykiem i pluskiem skoczył do wody i porwał małego Negritosa za gęste, kędzierzawe włosy.
Spłoszony drapieżnik dał nura i odpłynął nieco, lecz, rozejrzawszy się, przeszedł wnet do ataku.
Znowu zjawiła się nad wrodą jego płetwa, tnąca, niby czarny sierp, gładkie zwierciadło morza. Już błysnął bielą brzuch potwora i ukazała się jego rozwarta paszcza o straszliwych zakrzywionych kłach.
Kilkanaście zaledwie metrów oddzielało napastnika od szamocących się w morzu chłopaków, gdy Władek prawą ręką uczepił się wreszcie nierówności koralowej skały, z całej siły poderwał Dżaira, a sam, ze zwinnością kota wdrapał się na krawędź brzegu i pociągnął ku sobie czarnego chłopaka. Rekin, aż otarł się paszczą o skały, plusnął ogonem i znikł w głębinie. Chłopcy, ciężko oddychając, milczeli. Dżair płakał rzewnie i drżał na całem ciele, a ze strachu stał się szary. Władek ścierał krew z palców, podrapanych o ostre kamienie.