Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Władek, posłyszawszy to, postanowił rozproszyć zbyt podniosły, żenujący go nastrój i obrócić w żart całą przygodę. Uśmiechając się wesoło, powiedział:
— Jakie tam niebezpieczeństwo?! Przesada! Był to tresowany okularnik, który zwiał zapewne od zaklinacza i bez jego udziału dał nam bezpłatne przedstawienie... Ale bądź co bądź poproszę o coś za to, że pokazałem Edycie prawdziwą naję, kobrę, okularnika i tszintę-negu w jednej osobie! Proszę o ofiarowanie mi blaszanki ze spirytusem, abym mógł umieścić w niej żmiję, bo gotowa jest, jak ta dzisiejsza piła, zatruć nam powietrze.
Wybiegł z messy i powrócił z martwą kobrą, zawieszoną na sznurowadle od trzewika.
— Piękny okaz! — mruknął Kindley, z szacunkiem spoglądając na odważnego chłopca. — Dostaniesz blaszankę i spirytus, mój mały!
Całe towarzystwo oglądało żmiję i jej długie, ostre, jak szydło, kły, z których sączyły się jeszcze mętne krople jadowitej cieczy.
Po tym wypadku trzy doby bez przerwy krążył „Bombay“ wzdłuż zachodnich wybrzeży Andamanów, aż na czwarty dzień spostrzeżono długą łódź tubylczą. Około dwudziestu wioślarzy, szybko chyląc się i prostując, pędziło ją