Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i śledząc śmigłe kraby, szukające zdobyczy wśród wyrzuconych na piasek wodorostów. Jedne z nich silnemi kleszczami kruszyły muszle i wydobywały z nich mięczaki, inne wodziły się za łby, w zaciętej walce o łup, obrywając sobie łapy i długie wąsy. Na zacietrzewione raki napadały wyczołgujące się z wody ośmiornice, chwytały zapaśników mackami i w jednej chwili rozrywały ich okrągłe, twarde ciała. Pomiędzy dużemi kamieniami leżał spory żółw o ciemno-zielonym pancerzu. Posłyszawszy kroki Władka, leniwie zanurzył się i znikł w głębinie.
Chłopiec tymczasem doszedł do wąskiego kanału, łączącego podziemną zatokę z morzem. Z niegłębokiej wody wystawały tam odłamki bazaltów, okrągłe i śliskie. Opierając się rękami o sklepienie, Władek skakał z kamienia na kamień. Czuł nieodzowną potrzebę wyjścia na wolny świat, aby ujrzeć nad sobą niebo i doznać cieplej pieszczoty słońca. Doszedłszy do końca, gdzie się już zaczynał brzeg morski, wczołgał się z całą ostrożnością w rosnące tuż przy wyjściu krzaki i z radością jął wdychać całą piersią świeży powiew od morza. Nie mógł oczu oderwać od jego powierzchni, migocącej miljonami odbitych promieni i od dalekiego