Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szła ostrożnie, bojaźliwie, przystając co kilka kroków, rozglądając się po stronach i nasłuchując czujnie.
Snadź znała dobrze ledwie widzialną, zarośniętą już ścieżynę, bo nie kluczyła po zielonym spychu i nie zmieniała kierunku.
Dotarła wreszcie do krawędzi kotła.
Na jego piargowym dnie — nagim i żółtym — błysnęło nieruchome, czarne zwierciadło jeziorka — małego, sędziwego, bo je niby wspominek czy może ostrzeżenie pozostawił po sobie zagładę niosący lodowiec co teraz odszedł, sczeznął, zaczaił się gdzieś na skrajnej północy — krainie śmierci białej — i... czeka.
Marinka drgnęła i skuliła się cała.
Wiedziała od babki Agaty, że tuż za krawędzią kotła zaczyna się państwo Aridnyka — diabła, który upatrzył sobie na siedzibę dno jeziorka Niesamowitego.
Tam śród długich niby włosy topielic traw głębinnych, kęp wodorostów, płacht burej i miękkiej pleśni obrał sobie leże Nieczysty.
Tłumy sług diabelskich miały tam swoje skrytki tajemne w zwaliskach zatopionych, skamieniałych pni świerkowych.
Straszne to sługi! Dusze morderców okrutnych i cienie samobójców zrozpaczonych.
Od złych mocy w całej kotlinie nieruchome i zatrute zawisły opary.
Marinka widzi je, jak się kłębią, drżą i pełzną po urwisku, w węże szarych smug wyciągnięte. Nic tam nie rosło — ino trochę sitowia po brzegu, gdzie ani zwierz, ani ptak nie zaglądał, a opodal — kilka krzaczków nikłej, szarej turzycy.
Nawet te trawy wodne i ta pleśń oślizgła, wyciągnięte z toni jeziornej, czerniały w mig, gnić poczynały i w szare rozsypywać się truchło.
W wieczory zimowe, gdy po graniach wichry hulały, a po urwiskach stromych i po kujawach kurzyła się zamieć mroźna i ścinała na potokach warkotliwe szypoty, na rzece — wstrzymywała tan wirów w nurtach bezdennych, niewoląc je pod szkliwiem lodowej powłoki, — staruchy szeptały, że wokół jeziorka rośnie czarowna turzyca, jakiej gdzie indziej znaleźć nikt nie potrafi, a pod jej pędami nieznany z nazwy a mocny