Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zem Bira-skotar z Butyny, ten, którego syna na trzy lata osądzili za to, że jakieś bolszewickie roznosił gazety, czy książki. Widziałem, jak Spiridon Bira rozbierał się, łachy swoje do ognia rzucał, a potem przebrał się, czystą koszulę wdział, i kraszanice, i sierak nowy, i kapelusz słomkowy... Wszystko to przyniósł mu Hryć — gajowy z lasu, a gdy ten na się przyodziewek nowy wkładał, łachmany jego palił, żerdzią przewracał, by lepiej je ogień strawił... Tak ja miarkuję, że on coś jeszcze palił, co zająć się nie chciało, bo na pogorzelisko suchych gałęzi cały stos narzucili i wciąż dodawali i dodawali, że aż powyżej iglic świerków płomień buchał... Nie wiem ino, co tam palili, bo kraśny ogień w oczy mi bił i ślepił...
— Ja wiem — szepnął Brzeziński.
— Wiecie, panie? Jeleń, może? — spytał kłusownik.
— Niech będzie choćby jeleń — mruknął strzelec. — A co było potem?
— Potem — to już nic... Bira pociągnął na Czeremosz, a Hryć uskokiem Lidowej na stary wybiegł płaj. Do nas widać podąża... Tedy ja, jakoście kazali, w mig trapaszem owczym podałem się tu, by wam o wszystkim donieść...
— Dziękuję wam! Możebyście wódki łyknęli?
— Oj, i jak jeszcze! Zimna miecie dujawica i po kościach chodzi — wyjąkał uszczęśliwiony Gabara, biorąc z rąk Jerzego manierkę.
— Daj Boże! — zamruczał przyciskając ją do ust.
Zabulgotała okowita raz i dwa. Iwan odsapnął głośno i pociągnął jeszcze jeden potężny łyk.
— Dziękuję, Bóg zapłać! — powiedział, rękawem ocierając wąsy i brodę. — Ulżyło. Rozgrzało...
— Kładźcie się teraz i nikomu o Bajbale ani słówka nie mówcie — surowym głosem upomniał go Brzeziński. — Ani słówka!
Spojrzawszy wymownie na Iwana wszedł do izby i rzucił się na siennik leżący na ławie.
Gabara pomrukując coś układał się na wojłoku, rozesłanym przy piecu. Do słuchu obu dobiegło dalekie krakanie wron.
Budził się dzień.