Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ciężki był ten kamienny sen, gdy to życie rozpaczliwie walczyło ze śmiercią, zmagało się z nią w ponurym i groźnym milczeniu.
Obudził go gwar, krzyki tłumu, przeraźliwe nawoływania i jeszcze jakiś hałas, nigdy tu nie słyszany. Głuchy warkot i jak gdyby strzały zagłuszały chwilami zgiełk, panujący za murami sali, a, gdy słabnął nagle, dobiegało wściekłe ujadanie psów, ryk wielbłądów, rżenie koni i nowe wybuchy krzyków i wycie wylękłych ludzi, jak gdyby tam, za klasztorem wrzała bitwa.
Wreszcie warkot ustał, gwar począł szybko się oddalać. Tupot nóg dowodził, że ludzie biegną gdzieś, wykrzykując tylko dwa słowa:
— Urdzegdył szubu! Urdzegdył szubu! Ptak-zjawa! Ptak-zjawa!
Firlej spostrzegł Unena.
Guru w zwykłej żółtej szacie szybkim krokiem szedł ku drzwiom.
Rozwarł je szeroko i na salę wbiegła dziwna postać.
Miała na sobie szerokie, futrzane palto do kolan, futrzane również buty, na głowie hełm z okularami.
Podbiegła do łóżka doktora i padłszy przy nim na kolana zerwała z głowy hełm.
Gorąca fala napłynęła do serca Firleja.
— Boże Miłosierny!... — upadła przed tron Najwyższej Istoty krótka dziękczynna modlitwa jego duszy.
Widział, jak rozsypały się po plecach czarne loki Atri, zarumieniła się i zbladła naraz smagła, piękna twarz, zapłakały gorzko ciemno-bursztynowe oczy, a łez tych powstrzymać nie mogły czarne zasłony rzęs.
— Twoja Atri-Maja przy tobie, luby mój! — szepnęła, przyciskając wargi do bladej dłoni rannego. — Wczoraj wyczułam, że muszę być przy tobie, bo jestem ci potrzebna... Przybyłam samolotem... Żaden lotnik nie podjął się tego przelotu, więc dopiero dziś polecieliśmy razem z bratem — we dwoje... naszą awionetką. Przeżyliśmy ciężkie chwile...