Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dank[1] wam składam, rycerzu! Jam Helena, Wojciecha Grzymality jedynaczka.
Zaśmiał się szczęśliwym śmiechem i zawołał:
— Wiem ci ja i o tym, i o tym takoż, że stary Gniewosz woła na was — El!
— El! — powtórzyła cicho. — Tak przezwała mnie rodzicielka, bo z italskiej ziemi do Polszczy[2] przywiózł ją ociec, kiedy tam na turniejach się srożył...
Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale w tej samej chwili na łachę z rozpędem wślizgnęła się łódź i dziobem zaorała w piach.
— Bywajcie! — krzyknęli chłopcy biegnąc ku Andrzejkowi i siedzącej na ziemi dziewczynie. — Dogodziliśmy tym oczajduszom! Ho-ho! Dwaj utonęli, dwóch zadźgaliśmy, a owego rudaka z gębą pokiereszowaną i drugiego, co mnie wypytywał, powiązaliśmy i panom Herburtowi i Kmicie podarujemy, choć małą pociechę z nich mieć będzie, bo żebra im, słysz, pognietliśmy mocno...
— Gadać będziecie potem, a teraz co tchu do zamku płyńmy, bo El na kość zmarzła i zmarnieje nam! Chłodno przecież niczym u nas w dujawicę — szepnął Andrzejko do przyjaciela.
Chłopcy z ciekawością i zdumieniem przyglądali się bladej i drżącej niewiastce.
— Prawda, że ziąb, bo i mglica mokra pełza po wodzie — zauważył Waśko.

Wsadzili Gniewoszową wnuczkę do łodzi, otulili kurtą Bogdanka i drugą jeszcze, którą Raszko na poczekaniu zdarł z jednego z jeńców i popłynęli przez Wisłę by już pod brzegiem sunąć ku miastu.

  1. Dank — podziękowanie.
  2. Polszcza — stara nazwa Polski.