Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzie chłopaków na przełęczy Użockiej, o czymś innym pomyślał widocznie, bo już o wygarbowaniu i łojeniu skóry siostrzeńców napomykać przestał.
Chorąży przeczytawszy pismo Zawiszy Czarnego oznajmił, że chłopaków przeznacza do drugiego szeregu, gdzie ludzie lżejszą nosili zbroję. Chłopcy posłyszawszy o tym do Krystyna Chwaliboga pobiegli na skargę, a tak gorzko się żalili przed starym, że aż kułakami łzy musieli ocierać, bo im ciurgiem z oczu płynęły.
Stary druh Zawiszowy wstawił się za nimi przed panem Kmitą i coś mu snadź dobrego o nich powiedział, gdyż pan Marcin w dłonie klasnął i zakrzyknął:
— Takich nam jak najwięcej potrzeba!
Tegoż jeszcze dnia wieczorem cała młoda czwórka stała na lewym skrzydle pierwszego szeregu i jak najgrubszymi i co prawda fałszywymi głosami śpiewała wraz z całym hufcem modlitwę wieczorną. Spoglądając na nich dziwili się ojcowie i wuj, trącali się łokciami i szeptali do siebie:
— Takie dzieciuchy, ledwie z pieluch a już w pierwszym szeregu! Dziwy!
Inne ich wszakże jeszcze czekały z tej strony dziwy.
Do chorągwi poczęły nadciągać z wiosną mniejsze i większe oddziały Polaków — panów, włodyków, osiedleńców wojennych i innych, których później do pospolitego ruszenia pociągnął pan starosta stryjski i niedawno przybyły na starostwo samborskie, pan Jan Wrocimowski. Spotykali się teraz przypadkiem od dawna pogubieni ludzie z jednego pochodzący rodu. Niektórzy z nich dawno z Mazowsza, czy to tam z ziemi lubelskiej i kieleckiej wyszli niegdyś, a teraz budziły się w nich wspomnienia, żyjące we krwi, jak liście brzeziny w małych pączkach ukryte, i obcowanie z innymi Polakami, wspólna modlitwa i komenda do dawnego życia naginały ich szybko.