Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zapadł, znikając, jak widmo. Zawołał towarzysza. Ten przyjrzał się i ze śmiechem zawołał:
— To wieloryb! Widziałem je, gdym pływał na norweskim statku po morzu Murmańskiem. Ten też nie jest samotnikiem! Patrz! Jeszcze jednego widzę, a tam drugi,... trzeci... Dobra nasza!
— Co w tem dobrego, że takie duże bydlę łazi po morzu? — zdziwił się Radkiewicz.
— Bo to widzicie, stado wielorybów goni inne stado. Jakie to stado — nie wiem, jednak myślę, że z pewnością są to śledzie. Wiem z opowiadań rybaków, że od brzegów Azji śledzie płyną do brzegów Europy i dochodzą aż do Skandynawji. Będziemy więc mieli towarzyszy podróży, a oni doskonale znają drogi morskie, oprócz tego razem z nami płynąć będzie spiżarnia, obficie zaopatrzona w świeże ryby.
Od niepamiętnych czasów nieznająca uśmiechu i radości twarz Lindensztadta promieniała szczęściem. Śmiał się bezdźwięcznym śmiechem, nie zwracając żadnej uwagi na to, że bałwany podrzucały łódź na swoje grzbiety, syczące słoną pianą, strącały ją na dno ruchomych przepaści, aby po chwili znowu porwać i wyrzucić do góry....
Przed wieczorem ilość wielorybów zwiększyła się, a morze zaczęło się skrzyć, szczególnie gdy