Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

litej długich miesięcy, gdy pachołem bitnym oszustów, łżecarewiczów Dymitrów chadzałem, macierz naszą świętą na krwawe, zwodnicze szlaki wojny moskiewskiej prowadząc. Przebacz, wielki, sprawiedliwy Boże, i pozwól zmyć ohydę grzechów moich, chociażbym zginąć miał i szczeznąć z pamięci ludzkiej. Fiat voluntas Tua, Domine![1]
Przebrzmiały i umilkły słowa pieśni rycerskiej. Oprzytomniał pan Lisowski i oczami gorejącemi ogarnął chorągwie, znaki, proporce, hufce szlachty i kupy Dońców, skamieniałych na wysokich siodłach.
Podniósł wódz rękę i znak krzyża świętego ruchem szerokim i śmiałym w powietrzu zakreślił powoli.
Skinął głową.
Zgrzytnęły piszczałki.
Rozległy się słowa komendy.
Setnie, wiwatując i hałłakując, odchodziły na swoje kwatery, i leża przy ogniskach.
Rotmistrz Rusinowski migał po polu na białym koniu i szeptem powtarzał pułkownikom, rotmistrzom i porucznikom rozkaz hetmana.
Lisowski stał i zimnemi oczami, w których zwolna przygasły błyski wzruszenia, radości i obcowania z Bogiem, odprowadzał swoje hufce.

Wiedział, że musiały zalecieć daleko, a gdzie miały znaleźć wieczny spoczynek lub sławę niezmierną, tego nie mógł odgadnąć i przejrzeć wzrokiem potężnej duszy swojej.

  1. Niech się stanie wola Twoja, Boże.