Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jak huragan, przemknął Lisowski po przedmieściu i wybiegł na pole. Wyprostował się dumnie i w oczach błysnęła mu radość.
Ujrzał to, co serce każdego wodza musiało pocieszyć i radością napoić.
Na polu uszykowane w czworobok stało całe wojsko. Cztery chorągwie — czarna, czerwona, zielona i niebieska łopotały, igrając z wiatrem.
Proporczyki różnobarwne powiewały nad setniami. Znaki oddzielnych pułkowników stały na lewem skrzydle.
Rozmieściły się tam chorągwie Wojciecha Sulmirskiego Adama Skoralskiego, Pawła Moisławskiego i nowoprzybyła rota Lisów, potężna, bo weszli do niej Lisowie białorusko-inflanccy i łęczyccy.
Na ich czele na modłę husarską, bokiem do szeregów zwrócony, stał pan Wacław Jaxa Lis ze Sławęcka, mąż dorodny i w bitwach mnogich wsławiony jeszcze za panowania króla Stefana.
Tylko ta jedna chorągiew sprawowała szyk, inne stały kupami bezładnemi, gęsto zbite dokoła swoich proporców secinnych.
Na widok hetmana lisowczycy jęli wyrzucać czapki do góry i hałłakować sposobem tatarskim.
Pan Lisowski objeżdżał setnie i chorągwie panów, przyglądał się ludziom, jak dobry pasterz owcom, i mówił do odprowadzających go pułkowników i poruczników:
— W tej rocie za dużo ludzi! Pięciudziesięciu posłać pod żółty proporczyk! Z tych utworzyć setnię nową! Niech ją prowadzi towarzysz Delpowski Mikołaj!...
Zbliżywszy się do chorągwi Lisów, wysłuchał raportu Pana Wacława Jaxy i rzekł spokojnym głosem: