Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cieszyła go wiadomość, że nic nie grozi Krzysi, bo haftować, prząść i szyć — białogłowska to praca. Od tego żadna nigdy nie schudła i lic krasy nie postradała.
O sobie też myślał już na wesoło, po — Lisowemu.
— Ha! — mruczał do siebie. — Dziś na wozie, jutro pod wozem. Takie jest życie nasze żołnierskie. Jak widzi mi się ninie, to rycerz powinien być nietylko do kufla i korda, lecz i do niewoli. Cała rzecz w tem, aby znieść ją mężnie! Ho, ho! zdzierżę i wynijdę z tej dziury, bo ten „boży człowiek“ nie inaczej, ino pomoże mi. Zaciętość w nim rozpaliłem... Już nie dam jej zagasnąć! Ależ ohydna ta dziura, jak żadna inna! Bóg mnie natchnął, że na ową rozmowę z Jaszką natrafiłem... Dziś gnijemy, jutro kwitniemy! Jeszcze dobrze z nami będzie!
Jaszka spełnił przyrzeczenie i przyszedł w nocy.
Długo opowiadał Marcinkowi o swojem życiu na Atosie, o tem jak chciał regułę klasztorną zmienić i tylko uczonych czerńców na inoków wyświęcać.

— Bo teraźniejsi, to ani Bogu świeczka, ani czortu koczerga[1] — opowiadał Jaszka. — Ciemni to ludziska, zabobonni, o brzuchu jeno myślący! Miast lud na dobre czyny wołać, oni zarazę niosą... Gdy tak zacząłeś mówić, wszyscy tacy na mnie z kłami i kułakami się rzucili. Skargi zaczęli zanosić do archirejów,[2] ba, nawet do patrjarchy... Wrzucili mnie do lochów Sołowieckiego monastyru, znęcali się nade mną, mękami strasznemi dręczyli, aż zrozumiałem, że zabić odrazu nie mają zwyczaju, ino, podług reguły, przez ciemnych, dzikich czerńców ułożonej. Wtedy udawać zacząłem „jurodziwego“, „bożego człowieka“, chociaż, po praw-

  1. Pogrzebacz.
  2. Biskupów.