Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Rozdział VIII.
AMOR SKRZYDLATY MARSOWI ZBROJNEMU
URĄGA.

Młodzi Lisowie niedługo w Moskwie popasali.
Byli wśród swoich, a jednak czuli się tu obco.
Nie poznawali Polaków w tych, co z Dymitrem na Kremlu gniazdo osie założyli. Choć odwaga była i porywczość starodawna, szlachecka, błyskotliwa, zjawiły się jednak i inne cechy jeszcze, a te raczej przywarami były.
Duma, zarozumiałość, okrucieństwo, nieposzanowanie wiary i praw mieszkańców tej ziemi wstrętem przejęły młodych Lisów, o sercach czystych i duszach otwartych.
— Na barzego wsiedli[1] bracia szlachta, — mruczał do stryjecznego brata Marcinek. — Ohurstwo takie, iż Wąsy ponad czapą noszą.
— Mają widać wróble pod czapą, bo nikomu się nie kłaniają nasi rycerze — odpowiedział Olko pogardliwie.

— A widziałeś, jak oni z pułkownikami i z samym panem Gąsiewskim gadają? Niczem z pachołami swymi! Wczoraj słyszałem, jak pułkownicy Ciekliński, Zaliwski i Pobidziński do pana Gąsiewskiego mówili, że,

  1. Stali się dumni.