Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pojedynek rozpoczął Olko na siekiery.
Wszyscy wiedzieli, że jeden raz, zadany toporem, rozstrzygał bitwę. Przeciwnicy nie mieli zbroi i tarczy, więc starannie unikali razów, wyczekując chwili, aby dosięgnąć wroga.
Szyłow starał się porwać młodego przeciwnika i obalić swemi potężnemi ramionami, lecz Olko odrzucał go od siebie, jak wór z pierzem, i już biegł, aby uderzyć. Znowu zaczynała się walka przewlekła. Nacierali i odskakiwali, uderzali i zasłaniali się szerokiemi ostrzami toporów.
Nagle wieśniak, zwarłszy się z Olkiem, pochylił się i poderwał go pod kolana. Chłopak runął nawznak, lecz w jednej chwili wszystko zmiarkował: i to, że Moskal biegnie ku niemu z gotowym do cięcia toporem, i to, że już nie ma czasu, aby się podnieść i umocować należycie na nogach, więc zaczął się toczyć szybko, przewalając się z boku na bok i nie wypuszczając z rąk siekiery.
Zatrzymał się dopiero w chwili, gdy Szyłow już dobiegał.
Błysnęło ostrze topora młodego Lisa i broń mignęła w powietrzu, godząc w szeroką pierś Szyłowa.
— Trup! Trup! — zakrzyknął Olko i, skoczywszy naprzód, wyrwał siekierę z rąk padającego wroga, gruchnął go obuchem w łeb i krzyknął:
— To nasza Lisowa broń najsposobniejsza! Jeszcze praszczur nasz za Henryka Pobożnego siła toporem dokazał. U-ha!
Aby okrutnie pomścić śmierć wiernego druha, z rykiem runął ogromny Ananjasz Selewin na stojącego przed nim Marcinka.