Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
237
LENIN


— Gdybyście istnieli, zgładzilibyście sami to brudne stado wieprzy i świń, w ohydzie i bezwstydzie miotających się przed wami w tym dniu, gdy nastąpiło błogosławione przez was państwo nędznych, ubogich i skrzywdzonych... Lecz wy zachowujecie milczenie?... Jesteście starą bajką dla dzieci!... Kawałkami drzewa, szmatami płótna, warstwą farby!... Gińcie, rozproszcie się bez śladu, jak widziadła nocne!
Wyrwał z pochwy rewolwer i zaczął strzelać raz po raz. Za każdym strzałem sypały się kawałki ram i szkła, pękało i zwisało podziurawione, podarte płótno obrazów świętych.
Przerażeni marynarze i nagie dziewczyny z krzykiem, wyciem i dzikim skowytem w popłochu wybiegali, pozostawiając karabiny, płaszcze i suknie. Jedna z uciekających prostytutek porwała pokrowiec z orłem dwugłowym i biegła, owijając się w jedwabną tkaninę, plącząc się w jej ciężkich zwojach, padając i z jazgotem oszalałym czołgając się ku drzwiom.
Frunze przyglądał się towarzyszowi w milczeniu. Wyciągnął do niego rękę i mocno potrząsnął ją. Antonow nic nie mówił, stał blady i wściekły, czując podnoszącą się w sercu rozpacz bezmierną, jakgdyby przed chwilą pożegnał kogoś bardzo drogiego, który już nigdy nie powróci i przez nikogo nie będzie zastąpiony.
Pałac wkrótce opustoszał. Tylko w sieniach przy wejściach pozostały patrole.
Antonow, skinąwszy na żołnierzy swego oddziału, obchodził oficyny urzędów pałacowych, zaglądał wszędzie, sprawdzał czy nie pozostali gdzie obcy ludzie, lub czy nie tli się nieostrożnie rzucony papieros. Doszli do wewnętrznego podwórza. Tu jeszcze uwijali się żołnierze, robotnicy, czerń. Wybiegali z suteryn, gdzie mieściły się piwnice z winem, wynosili butelki; zataczając się i śpiewając, szli ku bramom.
Antonow zbiegł nadół.
Przy palących się czerwonemi płomykami świecach odbywała się uczta zwycięzców. Śpiewając pijanemi, zachrypniętemi głosami, śmiejąc się i co chwila wyrzucając bluźniercze, rozpustne przekleństwa, pili na umór. Uderzeniem dłoni w dno butelek wybijali korki i, zadarłszy głowy, wylewali wino do gardzieli, sapiąc i bełkocąc głośno; inni odkręciwszy