Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mollin istotnie tak mówił, a i my — partyjni towarzysze, wszyscy tak myślimy, bo na cóż innego przydałaby się ta wojna, wszczęta przez kapitalistów?!
Langlois długo milczał. Wreszcie podniósł głowę i rzekł spokojnie i dobitnie:
— Wiem, nie gorzej od was, że zmiana życia, co prawda, inną metodą, niż rewolucja, jest niezbędna, jednak w dobie zmagania się Francji o swój byt, obrona jej powinna stać się najpierwszą troską naszą.
— Tak też myślimy, panie kapitanie, i dlatego bijemy się przecież... — odpowiedział sierżant obojętnym głosem.
— Dziękuję wam, sierżancie! Możecie odejść, Bluot!
Langlois poszedł sprawdzić posterunki, wysunięte przed frontem pułku.
Nazajutrz Nesser, niepomny na ostrzeżenia i zagrażające mu niebezpieczeństwo, ulokował się na obserwacyjnym punkcie, stojącym wpobliżu baterji polowej.
Ze szczytu lekkiej wieżyczki doskonale widział lasek i pole, dalej — wynurzające się z głębokiego wąwozu ciemne sylwetki niemieckich piechurów; za nimi, na horyzoncie — dachy domów i dzwonnice ciasteczka.
Gdzieś z prawego skrzydła ryknęła francuska baterja. Pociski z wyciem złośliwem przeszywały, szarpały powietrze i pękały przed wąwozem, wyrzucając słupy dymu, ziemi i kamieni. Z poza lasku, widniejącego w oddali, natychmiast odpowiedziały im niemieckie działa. Granaty wybuchały, zbliżając się do kotliny, gdzie w nocy stała kompanja Lang-