Strona:Epidemia.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dalszą dyskusję uważam za zupełnie zbyteczną.
Głosy. Tak-tak.
Burmistrz. Ależ moi panowie!
Głosy. Nie ma nad tem głosowania..
Głosy. Odmawiamy kredytów
Opozycya. Należy się oświadczyć wyraźnie ― żadnej dwuznaczności.
Doktor. Nie zginęły jeszcze waleczne serca we Francyi (wszyscy powstają, gestykulują żywo, radosne poruszenie. W tej chwili woźny rady wszedł do sali.. Jest trupio blady, przerażony ― oddaje burmistrzowi list zapieczętowany)

Scena 3.
Dawni, woźny.

Burmistrz. Co takiego? (biorąc) Od kogo?
Woźny. Nie wiem
Burmistrz. Któż go przyniósł?..
Woźny. Jakiś czarno ubrany człowiek… źle mu z oczów patrzało.
Burmistrz. Człowiek czarno ubrany? (ogląda list) Tutejszy?
Woźny. Nie wiem ― nie znam go.
Burmistrz. Nie znasz?
Woźny. Nigdy go nie widziałem
Burmistrz. I nic nie mówił?
Woźny. Ani słowa
Burmistrz. Nic nie mówił i odszedł?
Woźny. Nic nie mówił, oddał list i odszedł.
Burmistrz. (pomieszany) To osobliwe! Nie wiem czemu ale przeczuwam coś złego.