Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Naturalnie. Tybyś wołała sandałki utkane z promieni księżycowych. Gwiazdeczko, nie jesteś zewnętrznie podobna do twego ojca, ale przypominasz go niejednem. Czy może jesteś podobna do twej matki? Nigdy jej nie widziałem.
Emilka uśmiechnęła się. Zrodził się w niej w tym momencie zmysł humoru.
— Nie — rzekła. — Mam tylko uśmiech i rzęsy mojej matki. Ale mam czoło ojca, oczy i włosy mojej babki Starrowej, nos wuja Jerzego, a ręce ciotki Nancy, łokcie kuzyna Gustawa, pęciny praprababki Murrayowej, a brwi dziadka Murraya.
Dean Priest roześmiał się.
— Zlepek, podobnie jak my wszyscy. Ale duszę masz własną, za to ręczę.
— Och, tak się cieszę, że pana lubię — rzekła Emilka impulsywnie. To byłoby nienawistne uczucie nie lubić kogoś, kto mi ocalił życie. Wcale się nie martwię, że to właśnie pan.
— To dobrze. Bo, widzisz, twoje życie należy od tej chwili do mnie. Uratowałem je, więc jest moją własnością. Nie zapominaj o tem nigdy.
W Emilce zawrzał bunt. Niemiłą jej była myśl, że życie jej należy do kogokolwiek prócz niej samej. Nie miała ochoty na takie postawienie kwestji, nawet ze strony człowieka tak jej sympatycznego, jak Dean Priest. Dean obserwował ją bacznie. Zrozumiał i uśmiechnął się.
— To ci się niezupełnie podoba? Widzisz, zawsze płacimy karę za wszelkie zdarzenia, wykraczające poza obręb codzienności. Dzisiejsze wrażenia przyprawiły cię o utratę wolności.

331