— Straszne — przytaknęła Iłża, ze łzami w oczach.
— Ale my nic nie poradzimy. Niema co o tem myśleć. Och — tu Ilza tupnęła nogą ze złością — ojciec miał słuszność, nie wierząc w Boga. Taka ohydna krzywda, jak ta, czy mogłaby się zdarzyć, gdyby był Bóg na niebie, a przynajmniej przyzwoity Bóg?
— Bóg nie ma z tem nic wspólnego — rzekła Emilka.
— Jakto? Przecież powinien był temu zapobiec — zawołała Ilza, która cierpiała tak dotkliwie, że chciałaby uczynić cały wszechświat odpowiedzialny za swój ból.
— Mały Allan Bradshaw znajdzie się jeszcze, musi się znaleźć — odparła Emilka.
— Znajdzie się, ale nieżywy — krzyknęła llza. — Nie, nie mów mi o Bogu. I o tem też nie mów ze mną. Dostaję szału, gdy o tem myślę.
Ilza znowu tupnęła nogą. Emilka usiłowała oderwać swoją myśl od tego okropnego nieszczęścia i zająć się wyłącznie swą robotą, ale na dnie jej świadomości była groza. Raz tylko jeden zapomniała o tem, gdy stanęły w opustoszałej okolicy i zobaczyły przed sobą mały, niezamieszkany domek, odosobniony na tle rozległych pól, śliczny, schludny, tonący w zieloności.
— Ten domek należy do mnie — rzekła Emilka.
Ilza zdziwiła się bardzo.
— Do ciebie?
— Tak. Nie jest on wprawdzie moją własnością, nie to chcę powiedzieć. Ale czasami bywają domki, które należą do nas bez względu na osobę właściciela, czy znasz to uczucie?