Strona:Emilka dojrzewa.pdf/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Srebrny Nów, Czarnowoda. .... 24 maja 19...

Zima skończona, już po deszczu. Kwiaty zjawiły się na ziemi, ptaki śpiewają.

Siedzę w moim pokoju przy otwartem oknie, w moim ukochanym pokoiku. Tak miło jest przyjeżdżać tu od czasu do czasu. Nad gaikiem Wysokiego Jana niebo jest żółte, jedna mała gwiazdka świeci, ledwo widzialna wśród tej orgji złota. Wszystko dokoła jest takie cudne, oko nie może się nasycić, ucho wciąż się wsłuchuje z rozkoszą w tajemnicze, dobrze sobie znane dźwięki, a tak zawsze nowe, tak zdumiewające za każdym powrotem wiosny.

Czasami myślę, że nie warto doprawdy pisać niczego, skoro wszystko jest wyrażone tak doskonale w Biblji. Każda definicja, każdy opis, jaki tam znajduję, napełnia mnie poczuciem mojej niemocy: tam kilku słowami oddane jest to, na co jabym potrzebowała kilku stronic.

Dzisiaj popołudniu zasieliśmy, kuzyn Jimmy i ja, nasz klombik. Nasiona rychło nadeszły. Widocznie firma nie zbankrutowała jeszcze. Ale ciotka Elżbieta przypuszcza, że to są zgniłe nasiona, które nie zakiełkują.

Dean jest w domu. Przyszedł do mnie w odwiedziny wczoraj wieczorem. Nie zmienił się wcale. Jego zielone oczy są równie zielone, jak były, jego ładne usta równie ładne, jego zajmująca twarz — równie zajmująca. Ujął obie moje dłonie i popatrzał na mnie poważnie:

— Zmieniłaś się, Gwiazdko — rzekł. — Wyglądasz bardziej niż kiedykolwiek, jak wiosenka. Ale nie

196