Strona:Emil Szramek - Juliusz Ligoń.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podpatrywany przez knapszaft, czy nie robi gdzie, Ligoń tylko literacką pracą mógł mało wiele zarobić.

„Do „Gazety Górnośląskiej” piszę dlatego, bo mi płaci, do „Katolika” zaś przestałem pisać, bo nie płaci. Dawniej nie żądałem, bom miał zarobek, lecz teraz jestem w biedzie.” (26 IV 80.) — „Od ks. lic. Radziejewskiego otrzymałem 150 kalendarzy za artykuł „Pogadanki Wieczorne” w nich umieszczony. Zacząłem je więc sobie sprzedawać, aleć Przew. Imci Księdzu brakło wkrótce, bo tak się naszemu ludowi ów artykuł podobał, że cały nakład natychmiast rozkupili i jeszcze więcej żądali, kiedy przeciwnie zeszłego roku połowa nakładu pozostało. Wziął więc Ksiądz Dobrodziej i ode mnie 100 napowrót, które jeszcze miałem. Otrzymałem więc zaraz 50 marek, jak gdyby z nieba spadły. Bogu niech będzie za wszystko chwała a dobrodziejom od niego nagroda! Przybyło tym większej ochoty do dalszej pracy, pomimo, że w przyszły piątek mam termin na policji, jako uwinowany za wiersze w „Gazecie” podpisane przez l. L., które się nawet prokuratorowi upodobały.” (29 XI 82.)

Napisawszy na pamiątkę dwusetnej rocznicy odsieczy wiedeńskiej książeczkę o Sobieskim pod tytułem „Obrona Wiednia”, wyjścia jej drukiem z takimi oczekiwał uczuciami:

„Kazałem ich drukować 6000 egzemplarzy a cena jednej 30 fenygów. O gdyby tak wszystkie rozkupili, jakże byłbym pocieszony! I gdyby tak panowie