Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W czasie kiedy mój wnuk będzie sobie przyswajał: »przekonania«, ha, to ja stary wtedy już będę jadł kaczyniec, od korzonka poczynając... no miej trochę zaufania... pocałuj mnie! Nie jestem taki zły na jakiego wyglądam.
Poważnie, z szczerem sercem Jep objął ojca i pocałował go. Bernadach zwrócił się do Bepy:
— A ty? Cóż będzie?... hę?
Pocałowali się.
— Teraz, gdy jesteśmy przyjaciółmi — rzekł Bernadach — pomówmy trochę o ślubie. Byłem wczoraj u komendanta... phi... nie bardzo ten pan uprzedzający! Myślałem z początku, że mnie każe zamknąć do cytadeli, zamiast zgodzić się na ślub i ciebie wypuścić: »Pocóż — mówił — żenić tych drabów, czy na to, by nam płodzili nowych buntowników?«
Ale, gdy się dowiedział, że nasienie już puściło kiełki począł się śmiać: »Ha, jeśli złe się już stało, to tem gorzej! Trzeba to naprawić! Żeń ich pan«... i zaraz mi wyznaczył dzień... jutro: »Załatw pan co potrzeba z merem, z proboszczem, ślub musi odbyć się rano!« Wtedy począłem go prosić o wypuszczenie p. Sabardeilh jako świadka ślubu. »Sabardeilh, ten dawny nauczyciel? To twarda bestya!... Skarży mi się tu od rana do nocy na wszystko... gadzina jedna. No zresztą, niech i tak będzie, ale powiedzcie odemnie temu indywidyum z pod ciemnej gwiazdy, że jeśli nie