Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czole i z cichym sykiem oburzenia wymówił do siebie:
— Tyran! Nikczemnik! Okropna historya!
Dziad z chwilowego jakby snu obudzony, opowiadał dalej:
— Raz, ot i na mnie taka dola przyszła, z przyczyny tych wołów, co pozdychały, i tego, że jednym koniem człowiek ani jak zrobić nie mógł wszystkiego, co jemu przykazane było. Przyjechał pan komisar na mnie ze skargami, a na moję gorzką niedolę panu widać wtedy hroszy brakowało, bo był okrutnie zły. »Wysiec! krzyknął, i za karę do tej chaty, co wali się, na najgorsze piaski przesiedlić!« Wysiekli. Człowiek ledwie z duszą wyszedł, a tu jeszcze każą jemu wynosić się z tej chaty, do której już przyzwyczajenia nabrał, i schodzić z tej ziemi, którą od swoich najmłodszych lat orał, a przenosić się na taką, z której tylko żółte dziewanny jak las wyrastały, a przy ździebełku owsa albo żyta jak bywało staniesz, to drugiego i okiem nie dojrzysz. Co począć? Człowiekowi i wprzódy już życie było tak zbrzydło, że patrzysz, bywało, patrzysz, na jaką wysoką gałąź, i czort do głowy swoje dyabelskie myśli nawodzi... żeby tak postronek, hej! hej! ale najbiedniejszemu robakowi niełatwo rozstawać się z tym światem.