Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 210 —

palącemi jak roztopionego ołowiu krople, nad brzegiem twym przepłakałam;
i takie, w których po wysokich wyżach nosiły mię nad tobą skrzydła rojeń cudnych, myśli szerokolotnych, natchnień bijących z wnętrza tej ziemi, którą ty przepasujesz;
i takie, które spłynęły mi w pogodzie przyjacielskiego obcowania z poważnym, a nieustannym pochodem fal twoich, ze wzrastającemi u serca twego ziołami, drzewami, ze wszystkiem, co wokół ciebie kwitnie, śpiewa, roni blaski, kolory, wonie, roni liście uwiędłe, mrze i zmartwychpowstaje.
Minęły lata i obraz twój widuję już tylko w zwierciadle wyobraźni, ale czas nie zamąca zwierciadła, bo bezprzestannie oczyszcza je i wygładza pracownica niestrudzona, której na imię: tęsknota.
Z za murów miast wielkich, z za wyniosłych postaci odległych gór, z za morza niezmiernej roztoczy, — z za mgieł smutku nieskończonego, z za błyskawic przelotnych radości — obracałam ku tobie oczy i widywałam cię tak jasno i zupełnie, jak wówczas, gdyśmy na siebie wzajem, twarzą w twarz przeciągle patrzali.
Trzymam w ręku puhar, garncem gorzkości i kroplą słodkości nalany, któremu na imię: życie. Z za ścian puharu rubinowych, operlonych, rozmigotanych, czy omglonych, objawiasz mi się błękitny, jasny, zupełny, o Niemnie! — bo tęsknię po tobie!