Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 114 —

rych postacie zniknęły już za bramami wiekuistości. W momencie wznoszenia pomników chwały wieszczom niedawno znikłym, w tym właśnie momencie, w którym piśmiennictwo jest dla narodu nietylko świadectwem życia, ale i chlubą, nietylko pociechą ale i siłą, nietylko chlebem ale i klejnotem, pragnę oczy wasze zwrócić na chwilę daleko wstecz, ku jednej z najwyższych i najczystszych postaci dziejów piśmiennictwa naszego, ku jednemu z duchów najpiękniejszych, jakimi kiedykolwiek nieba obdarzyły ziemię, ku temu, od którego wszyscy, którzy polskiem słowem władają, początek swój wzięli, dumnymi czując się, że taki właśnie był ich początek i że taki jest ich najpierwszy wzór.
Długą, bo kilkowiekową jest ta droga wsteczna, którą ku jej początkowemu słońcu przebywać musi myśl nasza. Nie rozglądając się wśród etapu ostatnich lat kilkudziesięciu, pokłonem głębokim witamy wznoszący się nad drogą obelisk Mickiewicza, z linjami prostemi, jasnemi, wierzchem dotykającemi nieba, po którem Słowacki rozwiesza djamentowe tęcze, a o które orzeł Krasińskiego uderza skrzydłami białości łabędziej, tak szerokiem ogarniają niezmierne przestworza cnót idealnych. Potem, zaledwie prześlizgując się wzrokiem po wielkiem mnóstwie kolumn niższych, których przecież sama prawie niezliczoność rzuca na drogę zawrotne bogactwo kształtu i tonu, wstępujemy w gęsty las epoki Stanisławowskiej, gdzie z dwu stron drogi naszej wznoszą się zadumane posągi Stasziców, Czackich, Kołłątajów, Krasickich, Woroniczów, Konarskich, Leszczyńskich, myśliciel, patrjotów, poetów, którzy z czołami blademi od złych przeczuć nie-