Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zbyt surowym jesteś, Menochimie, i sądy twoje mają szybkość, którą nadaje im ogień twego serca. Ani Agryppa, ani Józef, ani nawet Berenika zaprzańcami nie są. Uroczyście i jawnie obchodzą oni wszystkie święta nasze, hojnie wspomagają pieniędzmi nieszczęśliwych braci...
— Ale serca ich, Justusie, serca, serca! — przerwał Menochim, i tysiąc wzgardliwych uśmiechów wstrząsnęło zmarszczkami jego twarzy. — Serca, Justusie, — powtarzał, — które przylgnęły do grzechów i zbytków Edomu; dłonie ich, Justusie, które codziennie serdecznemi uściski łączą się z dłońmi naszych wrogów! Józef Flawiusz przy stole Wespazyana! Berenika w objęciu Tytusa, tego samego Tytusa... o Ty! gdzie sprawiedliwość Twoja!... który żużel pożaru rzucił na naszę świątynią! Agryppa chodzi w szacie Senatora rzymskiego, z sześciu liktorami, którzy żebrzących braci jego, jak psy, spędzają mu z drogi! Cha! cha! cha! I ty, Justusie, mówić śmiesz, że oni zaprzańcami nie są! Święta nasze obchodzą! Sabaty święcą! „Miłości potrzebuję, nie ofiar!” mówił Pan ustami proroka. Ubogich braci datkami obdarzają! A w pałacu Agryppy złoto ze ścian kapie! A ileż kosztuje pierścień drogocenny, który na palec Bereniki włożył pogromca jéj ojczyzny? A jakaż jest cena podarków, które Józef Flawiusz otrzymał od Poppei, rozpustnéj żony strasznego Nerona? Niech sami żrą i piją bogactwa, w ten sposób zdobyte! Moje usta ich nie dotkną...
Justus w pozornym spokoju wysłuchał namiętnéj téj mowy, lecz w cieniu kapiszona czoło jego zaszło rumieńcem.
— Cóż więc mniemasz o mnie, Menochimie? — zapytał z cicha; — o mnie, który mieszkam w ich złoconych ścianach i jem przy ich wspaniałym stole?...
Menochim w zamyśleniu pochylił głowę; po chwili zaczął z cicha:
— Kocham cię, Justusie, boś był najlepszym przyjacielem Jonatana mego, bo znam duszę twoję i wiem, że mieszkają w niéj: miłość i wierność. Głód wysuszał ci kości, schroniłeś się przed nim pod dach Agryppy. Łagodnym byłeś zawsze, zwolennikiem słodkiéj nauki Hillela, która od nienawiści odwodzi i krwią się brzydzi... Ach! i jam kiedyś był Hillelistą! Serce miałem gołębie, a piłem tylko słodki miód przyjaźni i zgody. Ale, Justusie, żaden pieprz nie pali tak podniebienia i żadne wino taką burzą nie kipi w głowie, jak doznane krzywdy! I patrz, Justusie, oto są jeszcze szkody, które pognębiciel sprawia pognębionemu: twoja czysta dusza brudzić się musi w służbie u niezbożnych, moje słodkie serce zapłynęło jadem!
Długo milczeli obaj: Justus, po długiéj chwili, bardzo cicho przemówił jeszcze.
— Czy nie masz nowych wieści o Jonatanie?
— Żyje, — krótko odpowiedział Menochim.
— Niech będzie Pan pochwalonym! On-to wydzierał go dotąd z rąk prześladowców. Żegnam cię, Menochimie.
— Pokój niech będzie z tobą, Justusie.