Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

głych oczach i sarkastycznych uśmiechach Egipcyanie, z których niejeden zapewne, spoglądając na otaczające go przepychy i obrządki, z dumą potomka wielkiego rodu, piérwszy początek ich wywodził ze swéj ojczyzny. Wschodnie podanie o wieży Babel sprawdzać się zdawało w tém zbiorowisku najrozmaitszych plemion i języków, które podbój, żądza użycia, przeróżne interesa i nieprzezwyciężona siła pociągu, przez cywilizacyą wyższą na niższą wywierana, zgromadziły w stolicy świata.
W chaosie tym czuć było, spajającą go w karną całość, siłę miecza. Czuć ją było w ogromnéj ilości żołnierstwa różnéj broni i różnych téż plemion, które dziś, z ludem zmieszane i wraz z nim igrzysk oczekujące, panowało nad nim wyraźnie butą, dumą, śmiałością słów i poruszeń, gotową zda się zdeptać wszystko, co-by jéj niepodobać się mogło, wiedząc o tém, że uczynić to jéj wolno bezkarnie.
Zaprawdę! najwyższym wodzem ich i sędzią był Cezar. A któż, jeśli nie oni, Cezarem go uczynili? Kto, jeśli nie oni, utworzyli dla Pallatium żelazny fundament, na którym stało ono bezpiecznie? Czy tylko oni? A! i ta tłuszcza jeszcze, która w téj chwili, na widok wchodzącego do jednéj z lóż cesarskiego syna, szaleje okrzykami, na cześć jego wydawanemi; — i te tam gromady bogatych wykwintnisiów, próżniaków i hulaków obu płci, które teraz dopiéro zaczynają napełniać loże i trybuny olśniewającém bogactwem swych strojów i gwarem pustych i błahych rozmów, ale nie te, o! najpewniéj nie te trybuny i loże, które powoli i jakby niechętnie zajmować zaczynają mężowie i niewiasty, dziś nawet, w dniu igrzysk, w dniu Apollina, nie rozebrani z powagi, z surowości, z zamyślenia, w którego głębi kipią wieczne i nieprzejednane bunty. Tych mieczem i wygnaniem dziesiątkowały już podejrzliwe i mściwe dłonie dziewięciu poprzednich cezarów, a jednak — żyją oni jeszcze, tu są także, a na chmurnych ich czołach wić się zdaje daléj i daléj w przyszłość promień ten, który przed wiekami połyskiwał w sierpach ścinających królewskie zboże na Tarkwiniuszowym łanie...
Trybuny i loże były już prawie napełnione. W jednéj z nich, Cestyusz, wódz wojsk zwyciężonych w Judei i zażarty wróg judejskiego plemienia, w śnieżną i złotem szytą latiklawę owinięty, wspierał się o bogato haftowane poduszki, ponury i rozjątrzony, pomimo licznego otoczenia, z osób obu płci złożonego. Młodziutkiéj i pięknéj żony jego, która uwierzyła w judejskiego Boga, u boku jego nie było. Nieustannie zato, głośno, po łacinie i grecku, szczebiotała tam Kaja Marcya, tuląca w objęciu nieodstępną swą psinę; u odkrytego łona innych niewiast tuliły się karzełki, małpki, papugi i nawet uczone gołębie i szpaki; leniwy Stella powiewał szerokiemi rękawami swéj przezroczystéj, niewieściéj szaty; wytworny Karus rozsiewał mocne zapachy perfum; poeta Marcyalis układał naprędce złośliwe epigramata, które hucznym śmiechem napełniały obszerną i licznie zaludnioną lożę.
Niedaleko ztamtąd, oczy wielu ludzi zwracała na siebie wyniosła