Strona:Eliza Orzeszkowa - Czarownica.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dwaj w pobliżu stojący włościanie zapytali ponurego Stefana:
— No, i wasze krowy ani troszeczkę mleka nie dają?
Stefan odpowiedział: — Tak jakby nic. Kropeleczkę z siebie puści i, żeby ją zabić, więcej nie da. Wprzódy to i więcej niż garniec dawały.
— To tak, jak u mnie — odezwał się mizerny Szymon — jedna tylko, a bywało nieraz garniec da.
— Pietrek! hej, Pietrek! Skończysz ty kiedy, czy nie? — zawołała jedna z kobiet piskliwym i rozgniewanym głosem.
Kilku mężczyzn zaśmiało się.
— Oj, jak Stefanowej pilno czarownicę złapać. Hej, Pietrek! idź prędko, bo jak baba po swojemu się rozgniewa, to będzie bieda; nie poradzisz jej, wybije cię.
Piotr już robotę swoją ukończył. Ujął w ramiona stos suchych, do zapalenia wybornych drewek i wyszedł z nim za bramę. Kobiety powitały go okrzykiem i wszyscy ruszyli w drogę. Wysoka, chuda, z czarnemi palącemi oczyma Rozalka Stefanowa, wyskakując naprzód i rękoma za biodra się chwytając, z niezmiernym zapałem do Piotra zawołała:
— A czy to aby osinowe drzewo? bo jeżeli nie osinowe, to nic z tego nie będzie; czarownica nie przyjdzie na inne drzewo, tylko na osinowe. Przysięgnij Pietrek, że osinowe!
Piotr Dziurdzia jakby nie słyszał. Targała rękaw i poły jego kapoty, dopóki mąż jej Stefan ściśniętą pięścią nie uderzył jej silnie w plecy. Byłaby upadła, gdyby nie płot, o który się oparła. Wnet przyskoczyła do męża, wycięła mu tęgi policzek i znowu pobiegła za Piotrem, krzycząc wciąż: — A osinowe to drzewo? Przysięgnij!
Stefan zcicha zaklął.
Stary chłop, którego zwano Jakóbem Szyszką, wystą-