Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kał się spośród tłumu i naprzeciw którego, tłum rozpychając, biegł wielki, zwykle powolny Julek i pośpiesznie na ręce go schwycił. W tańcach Julek udziału nie brał. Gdzie mu tam było, leniwemu i gapiowatemu, puszczać się w ścisk i skoki! Stał tylko u drzwi i to na latarnie, to na tańczących patrząc, białe zęby w nieustającym uśmiechu pokazywał, do Sargasa, który u nóg mu się tulił, czasem mrugając, jakby pocieszał go i upewniał, że zaraz to wszystko się skończy, a oni znowu we dwóch na Niemen pójdą. Teraz sporego kundla spod nóg tańczącym wychwyciwszy, bez uśmiechu już, owszem, gęsto obrosłą twarz do jego czarnej szerści żałośnie przytulając, wyszedł z gumna i już nie ukazał się tam więcej.
Tymczasem Władysław czy, jak go tam nazywano, Ładyś Osipowicz, ten, co miał włosy jak krucze skrzydła czarne i u skroni rozpostarte, z ramieniem do objęcia błękitnookiej Cecylki Staniewskiej już przygotowanym niecierpliwie zawołał:
— Zaniewscy! do roboty! Polkę grajcie!
Polki tej Justyna już nie tańczyła. Wypadkiem sprowadzonym przez ruchliwość tłumu znalazła się za ławą i rzędem obsiadujących ją kobiet w znajdującej się pomiędzy zasiekami krótkiej, cienistej uliczce. Na drewnianych słupach wiszące latarnie rzucały tu trochę tylko mętnego światła, z zasieków bił zapach uschłych ziół i kłosów. Justyna głowę ubraną w grona jarzębin o puszystą i wonną ścianę uschłego zboża oparła i w zamyśleniu przed siebie patrzała. Czy zdawała sobie jasną sprawę z przyczyn głębokiego wzruszenia, którym przejmował ją widok tego mrowiącego się przed nią ludu? Zapewne; gdyby przed kilku jeszcze miesiącami znalazła się tutaj, uczułaby się nieznaną pośród nieznanych, zmieszaną, obojętną, może znudzoną. Dlaczegóż teraz serce jej uderzało mocno, prędko, przyjaźnie? Dlaczego?
Boże! przychodziż czasem chwila, w której z dna duszy ludzkiej podnosi się to, co natura na nim posiała i co cze-